NBA Draft13.

2
niedziela, czerwca 30, 2013
- Wstawaj, bo dostaniesz wilka - krzyczała za młodu mama z okna, jak tylko zauważyła, że po raz kolejny usiadłem na betonie pod klatką i rżneliśmy z chłopakami w 'tazosy', bądź karty. W zeszły czwartek, gdy przycupnąłem na placu przed Barclays Center na Brooklynie, w oczekiwaniu na otwarcie bramek na NBA Draft13 nie było mamy, za to wpadł pewien wilk. Gdy otoczony swoją watahą w oldskulowych koszulkach, ubrany w czapkę Leśnego Wilka, fan Rickiego Rubio spojrzał w moją stronę, serdecznie się uśmiechnąłem i machając dałem mu do zrozumienia, że jest 'cool'. Tak samo cool, jak cała reszta, stojących pod halą geeków, którzy swoją znajomość koszykówki postanowili wyrazić tego dnia niecodziennym ubiorem. Nikt nie wmówi mi, że koszulkę Boba McAdoo z czasów gry w Buffalo Braves, Kevina Johnsona z Suns, czy uczelniany jersey Victora Oladipo ubiera się, bo fajnie leżą i pasują kolorystycznie do reszty stroju! Nie weszliśmy jeszcze na halę, a już było dobrze, inaczej, tak jak powinno być!






- Proszę odczepić obiektyw... a po przejściu przez bramkę kontrolną zrób co należy zrobić. Życzę miłego wieczoru! - tym razem nie dałem się omamić ochronie i od razu poprosiłem o rozmowę z przełożonym, gdy pojawiły się problemy z wielkością apratu. Jeffrey okazał się sympatycznym gościem w moim wieku, który puszczając mi oczko dał jasno do zrozumienia, że trzeba było trick z obiektywem stosować od samego początku wizyty w USA.

Na wejściu dostaliśmy torbę, o której Aga powiedziała: 'Przyda się na plażę', i niech to świadczy o jej bezużyteczności. Otrzymaliśmy także program ze szczegółowym opisem i statystykami 25 najlepiej rokujących zawodników, którzy zgłosili się do tegorocznego draftu. Mało reklam, dość ciekawa treść i sporo statystyk, a na samym środku tabelka do wypełniania, na bieżąco podczas trwania naboru. Stoisko obok Cliff Paul rozdawał okulary i sztuczne wąsy, więc skorzystaliśmy z okazji i poprosiliśmy o pamiątkowe zdjęcie!





Żarty żartami, a głupiemu radość. Szczególnie, gdy dookoła same piękne kobiety, a ta najważniejsza z nich zezwoliła na zdjęcie z pozostałymi. Zazdrosny poczuł się BrooklyKnight i nie dość, że samemu poprosił o fotkę (ah, ta magia internetu...), to jeszcze dostaliśmy pamiątkowy, pierwszy numer komiksu z bohaterskimi czynami maskotki Brooklyn Nets. Jeśli uważasz, że moje rażówiaste buty kłócą się z resztą stroju, to podobnie jak Russell Westbrook nie znasz się na modzie. Moja stylistka mówi, że są git, to tak właśnie jest. Więcej pytań pod numerem telefonu: +447578951589.




Fajnie jest w końcu kogoś poprosić o zdjęcie i mieć pewność (choć nie zawsze...), że nie utnie ci pół twarzy, złapie wszystko dookoła i ustawi odpowiednio ostrość. Gorzej jak chcemy fotki razem... pozostają 'samojebki'.


Do rozpoczęcia przedstawienia pozostało około godziny, nie wpuszczono nas na dolne sketory, by zrobić parę fotek ze względu na zbyt profesjonalny sprzęt, więc udaliśmy się na swoje miejsca, gdzie przez dłuższą chwilę postanowiłem wytłumaczyć Agnieszce 'o co loto', jak przyznaje się miejsca w loterii Draftu, dlaczego Miami nie wybiera w ogóle w pierwszej rundzie i na kogo powinna zwrócić uwagę. I nawet jeśli po 40-minutowym monologu z mojej strony, Pusia na końcu spytała się, czemu na parkiecie nie ma sędziego, nie krzyczałem, tylko zadowolony, że w końcu mam do kogo się odezwać, grzecznie wytłumaczyłem jej, że dzisiaj nikt piłki w koszu umieszczać nie będzie, to i arbiter nie jest potrzebny.

Miejsca mieliśmy średnie, bo reflektory ustawione nad parkietem, mające na celu oświetlać wchodzące na scenę przyszłe gwiazdy, przysłaniały nam większość wydarzeń. Na szczęście było widać podium komisarza i stoliki, przy których zasiadła 13-stka, zaproszonych do 'Green Roomu', czołowych zawodników tegorocznego naboru, więc nie ma co narzekać. Stanowisk komentatorów ESPN (hej Bill!), NBA TV i tablicy z wynikami Draftu niestety nie było nam dane zobaczyć.



Hala zapełniła się prawie do końca, ale chyba nikt nie oczekiwał, że na Drafcie będą tłumy i brak wolnych siedzeń. Może poza konikami, których pod halą roiło się od groma. Taka już przypadłość tej rasy, że jak jeden zacznie sprzedawać skarpety przy drodze w Ugandzie to w przeciągu godziny od pierwszej sprzedanej pary swoje stoiska ustawi koło niego kolejnych pięciu 'biznesmenów' w przydużych garniturach z aktówkami w ręce. Wolnych miejsc nie brakowało, ale czuć było unoszący się w powietrzu duch koszykówki, słychać było konwersacje na temat mało znanych prospektów, a jak na telebimie leciały akcje Top10 z poprzedniego sezonu to nawet najmniejsze dzieci wiedziały kiedy i w jaki sposób należy wyrazić aprobatę. Atmosfera mogła się podobać!

Nadszedł czas pierwszego wyboru, wyszedł David Stern, z trybun poleciało gromkie 'Buuuu...' i czar prysł. Gdyby nie komisarz Stern, jego rządy i zmiany jakie wprowadził przez ostatnie 30 lat, NBA znajdowałaby się pięć lat za wspomnianymi wyżej biznesmenami z Afryki... Zachowanie większości kibiców przy każdym pojawieniu się na podium 'papieża koszykówki' było totalnie nie na miejscu i Bogu dzięki, że sędziwy staruszek zakpił sobie z wszystkich 'wiwatujących' na jego cześć ignorantów machając dłonią prosząc o więcej, rzucając 'I can't hear you!', czy wtrącając żart, że Amerykanie w taki właśnie sposób prezentują szacunek.

- O f*ck! - gdy z 'jedynką' Cleveland wybrali Anthony Bennetta nawet Agnieszka nie kryła swojego zaskoczenia. Im dłużej Nerlens Noel, którego nazwisko przewijało się najczęściej w kontekście wyboru z numerem jeden, został pomijany przez kolejne drużyny, a na telebimie można bylo śledzić jego reakcję i mimikę twarzy, tym ciekawszy robił się ten Draft. Władze klubu z Nowego Orleanu postanowiły skończyć mini-drame wybierając środkowego z numerem szóstym i... to by było na tyle z ciekawych rzeczy. Większość ludzi postanowiła opuścić na chwilę siedzenia, udając się po napoje i coś do jedzenia. Nie byłem gorszy i wysłałem Agę po nachosy z Colą. Ceny jak w Miami podczas Finałów, co troche dziwi porównując rangę obydwu wydarzeń.

Trzeba w tym miejscu dodać, że Draft, który po raz pierwszy odbył się w hali Barclays Center, sam w sobie, na żywo jest bardzo nudny. Pięć minut pomiędzy wyborami poszczególnych drużyn to zdecydowanie za dużo. W przerwach niejako na siłę stara się zabawić publiczność durnymi konkursami, akcjami Top10 i wywiadami z właśnie co wybranymi zawodnikami, które po pierwsze są nieco sztuczne, bo pytania co chwilę się powtarzają, a po drugie ciężkie do zrozumienia, bo przyszłe gwiazdy nie są jeszcze obyte z kamerą, a przerwana właśnie edukacja okazała się niewystarczająca, by w pełni nabyć sztukę poprawnego wysławiania się.

Siedzisz zatem, jak taki osioł na hali i rozglądasz się dookoła. Z prawej jakaś fajna dupcia, przed Tobą wesołe dzieciaki z podstawówki, które tata zabrał na Draft, za Tobą rodzinka nerdów z Indiany w koszulkach Hoosiers.

- Młoda, zobacz tam! Ile masz kasy, dawaj wszystko! - Agnieszka była tak zafascynowana faktem, że młodszy od niej o rok chłopak nadal, mimo pukającej do drzwi 30stki, uważa ją za pełną wigoru, iż nawet nie zwróciła uwagi o co chodziło i beztrosko przekazała mi swój portfel.

Było ich kilku, każdy w innej, bardzo rzadko spotykanej koszulce. Siedzieli w sektorze na prawo, wystarczająco blisko, by dostrzec numery i nazwę drużyny na przodzie. Był wśród nich Jordan z All-Star Game '96, Payton z Seattle, Kemp z Cleveland i ON! Milwaukee Bucks, oldskulowa koszulka z numerem 11... W kieszeni jakieś 300 zielonych, w głowie nadzieja, że typ zgodzi się odsprzedać co ma na sobie. W głowie także ten sam szum, co podczas wizyty na targu Chatuchak w Bangkoku. Wspinając się po schodach w górę czułem to samo podniecenie, co podczas przerzucania worków z używanymi koszulkami w stolicy Tajlandii, gdy natrafiłem na czerwony jersey Raptors z podwójną jedynką na przodzie. Schodząc ze schodów, gdy okazało się, że mój niedoszły kontrahent postanowił założyć koszulkę T.J. Forda, też czułem się jak w Tajlandii... jak wielkiego trzeba mieć pecha, żeby twój największy idol występował dwukrotnie w tych samych drużynach, z takim samym numerem co T.J. 'fucking' Ford? Jak wielkiego trzeba mieć pecha, by to właśnie koszulke tego słabszego zawodnika było łatwiej dostać? Rafer Alston z Bucks... Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie?

Na hali poruszenie, niemal wszyscy z powrotem na swoich miejscach, czas odliczający wybór z 24 numerem dobiegał końca, a gdy pojawił się David Stern przywitano go gromkimi brawami i okrzykami radości. Tak, to New York Knicks dokonali już swojego wyboru, a komisarz ligi był gotowy oświadczyć go publiczności. Dla przypomnienia, byliśmy w Barclays Center, gdzie swoje mecze na codzień rozgrywają Nets, a to wybór sąsiadów z Manhattanu wywołał największy aplauz. Hello Brooklyn?

- Bierzemy Hardaway'a Jr - szepnąłem siedzącej obok mnie kobiecie na uszko i jak tylko pan David wypowiedział jego nazwisko po raz pierwszy od dwóch godzin dałem się ponieść emocjom i podąrzając za tłumem postanowiłem wstać, by z uniesionymi w górę rękoma celebrować wybór 'moich' Knicksów. Nie, nie uważam, że to dobry wybór. Jest nazwisko, fajny tatuś i wielka scena, więc może coś z tego będzie. A jak nie będzie to i tak warto było wstać na chwilę wyprostować kości.

Z tą chwilą skończyły się jakiekolwiek emocje podczas tegorocznego Draftu i 90% publiczności postanowiła opuścić halę, nie czekając na przebieg drugiej rundy. Nie byliśmy gorsi i choć pokręciliśmy się jeszcze chwilę próbując wykorzystać zamieszanie i przedostać się na niższe sektory, by trzepnąć jakieś zdjęcia z bliska, to wsiedliśmy do metra zanim odczytano nazwisko szczęśliwca z pierwszym numerem w drugiej rundzie.


Podsumowując było fajnie, ale 'dupy nie urwało'. Zdecydowanie za długie przedstawienie, podczas którego pod koniec pierwszej rundy, jeśli nie prowadzisz notatek, nie widzisz tablicy z wynikami i nie sprawdzasz internetu w telefonie, nie pamiętasz kto został wybrany z numerem dziewiątym, a o całej serii wymian między drużynami dowiadujesz się o wiele później, niż siedząc w domu przed monitorem. Najgorsze, że nie za bardzo widać, jak cały spektakl Draftu można ożywić, sprawić by był bardziej widowiskowy i przyjemniejszy dla oka. Chyba, że idąc za namową Agnieszki, liga zaprosi za rok Joe Crawforda, a ten rozdając 'techniki' wśród przybyłych dziennikarzy, nie pozwoli się nikomu nudzić. W przeciwnym razie - nie wpadamy.

2 komentarze:

  1. Ile kosztowały bilety wstepu na draft 13?

    Pozdrawiam
    www.PolskiAmazon.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za bilet zapłaciłem dokładnie 36,45 funtów. Była to druga najtańsza opcja, nie pamiętam po ile były najtańsze wejściówki.

      Usuń