The Finals - Day 3.

0
poniedziałek, czerwca 03, 2013
Skręcając z 47th Street w 5th Avenue zatrzymałem się na chwilę, wziąłem głeboki oddech i wyjąłem z uszu słuchawki, by w pełni, nie zagłuszając swoich myśli, odczuć nadchodzący moment. Stałem u progu NBA Store. Jedyny w swoim rodzaju, jedyny na świecie. To nie jakaś nasrana na każdym rogu Zara, czy znajdujący się w każdym dużym mieście oddział Armani'ego. Jestem dużym dzieckiem i na widok ciuchów z logiem Jerry'ego Westa cieszę się jak gówniarz na widok Myszki Miki (czy tam innych Bieberów), a NBA Store to mój osobisty Disneyland. Dwupiętrowy sklep wita koszulkami retro: jest Barkley z Phoenix, Carter z debiutanckiego sezonu w Toronto, Hardaway z Miami, Payton z Seattle i cała seria kurtek wydanych z okazji 50 sezonu NBA. Na parterze jest też cały asortyment związany z nadchodzącymi Finałami, skarpetki, piłki i książka Phila Jacksona. U góry, na piętrze, wszystko pozostałe, czytaj swingman, t-shirty, kubki, wycieraczki, dlugopisy i autentyki. Jest dużo, jest wszystko. Jest za dużo... Nie chcąc wydawać pieniędzy, a nie znajdując sponsora, opuszczam swój wymarzony sklep z pustymi dłońmi i przeświadczeniem, że po Finałach, wiedząc na czym stoję finansowo, wróce tutaj i dam się ponieść. Dam się ponieść, bo za te dwadzieścia dni nadal będę tym samym, dużym, dzieckiem.

Dzień dziecka był trzy dni temu, ale tak naprawdę to dziś dostałem swój prezent z tej okazji. Miami Heat niszcząc Indiane awansowali do Finałów. Nie czekałem do końca czwartej kwarty, kupiłem bilet do South Beach przy 20 punktowym prowadzeniu gospodarzy. Rozważając wszystkie opcje (samolot, autobus, wynajem samochodu) przeważył aspekt finansowy i zdecydowałem się na 29-godzinną podróż autokarem marki Greyhound. Będą dwie przesiadki, z czego druga w 'bajecznym' Richmond w stanie Virginia. Będzie też pewnie duszno i niewygodnie, ale płacąc 110 dolarów zaoszczędziłem jakieś 80 bucksów, porównując z transportem lotniczym, na samym bilecie, a jakby nie patrzeć jeden nocleg też mam z głowy, bo spędze go w autokarze. Podróżowałem 32-godziny na mokrym siedzeniu, zaczepiany non-stop przez innych pasażerów, mega niekomfortowym rzęchem po nierównych drogach Afryki, więc ta doba z hakiem po amerykańskich autostradach nie powinna zrobić na mnie wrażenia. Widzimy się 5-ego czerwca, widzimy się w Miami!


0 komentarze: