Hunger for kicks.

2
czwartek, sierpnia 08, 2013
- Jesteście na liście gości? - usłyszałem z grupką znajomych w bramie sklepu Kicks w Warszawie krótko po godzinie 22:00 w piątkowy wieczór.
- A nie wystarczy, że przyjechaliśmy z Bydgoszczy specjalnie na te okoliczność?

Po lekkim zamieszaniu, paru chwilach zwątpienia i zapewnieniu, że przyjechałem kupić wychodzące o północy Air Jordan III w kolorystyce Fire Red stałem na podwórzu, przed sklepem Kicks, z numerkiem 11 w ręce. Z początku dostałem 'jedynkę', co skutkowało przewodnictwem w kolejce po zakup obuwia, ale zupełnie nieświadom konsekwencji wymieniłem ją na szczęśliwszą dla mnie 'jedenastkę', bo Rafer Alston z Toronto jest mi bliższy od tego grającego w Orlando.







W prawym rogu, zorganizowaną specjalnie z okazji premiery najnowszego modelu jordanów, imprezę rozkręcał Dj Finger, zaraz za nim pyszne hot-dogi serwowała ekipa z Soul Food Bus, a na środku placu stał rozkładany stół, na którym co rusz ktoś dokładał piwka, wodę niegazowaną i moje ulubione lajkoniki. Dorzucając fakt, że poczęstunek był totalnie za darmo, a korzystali z niego tacy jak ja, fanatycy obuwia sportowego, poczułem się wyjątkowo. Na tyle wyjątkowo, by przypomnieć sobie, jak bardzo zmieniłem się na przełomie ostatnich 10 lat...

Było upalne lato 2004 roku i wraz ze szkolnym przyjacielem Damianem dwa tygodnie naszych wakacji postanowiliśmy spędzić w nadmorskiej miejscowości Rewal, na organizowanym przez trenera Krzysztofa Walonisa, obozie koszykarskim. Dwa treningi dziennie, co rusz jakieś turnieje i konkursy, do tego przyjazna atmosfera i sala od języka polskiego, w której nocowaliśmy dość sporą ekipą. Rygorystyczne przepisy zabraniały nam jej opuszczania po godzinie 22ej, więc niewyżyty postanowiłem rozładować drzemiące we mnie pokłady 'nocnej' energii rozpoczynając dyskusję pt 'dlaczego nie lubię Michaela Jordana?'. Byłem w tym mocny, bo dopiero co skończyłem dwudziestostronicowy wpis na forum Probasketu pod takim samym tytułem (Key? StrzelbaDeLima? anyone?). Chłopacy zagotowali się na samą myśl, że ktoś może nie znosić ich największego idola, dyskusja była ostra w słowach, a ja w ferworze walki, nieco tracąc rozum, złożyłem w pewnym momencie zapewnienie, iż 'nigdy nie założę butów z charakterystycznym logiem gościa z rozkraczonymi nogami'. Najstarszy w pokoju Tomas, który przez cały wieczór siedział cicho na swoim łóżku postanowił wstać i rzucił:

- Do Jordana trzeba dorosnąć.

Kropka. Dziewięć lat i pięć jordanów później stoję właśnie na warszawskim podwórzu, jest równie gorąco co w Rewalu, z głośników leci Marco Polo, w ręce trzymam solone paluszki, a do premiery butów, po które przejechałem 265 kilometrów nadal pozostało pół godziny, więc pozwólmy, by wehikuł czasu zabrał nas w kolejną podróż.

Mam w albumie rodzinnym pewne komicznie wyglądające zdjęcie dwóch młodych chłopców, których różni bardzo wiele (szczególnie wygląd), a łączy koszykówka. Jeden z nich to dziś robiący karierę modela, plejboj w oryginalnych adidasach, drugi zaś to, stojący nieco z boku, niesamowicie chudy chłopczyk w przydużej koszulce, z wykonaną przez babcie niebieską frotką z napisem Nycek w kolorowych, trampkach. Kolorowych tylko dlatego, bo klasyczne czarno-białe wydanie obuwia na wuef było nieco droższe.

Nie miałem za młodu wszystkiego, czego pragnąłem. Nie miałem, bo nie spaliśmy na pieniądzach. W momencie, gdy wykonane zostało powyżej opisane zdjęcie, podczas kolejnego powiatowego turnieju koszykówki szkół podstawowych, pragnąłem być właścicielem najnowszego modelu Reeboka - sygnowanych przez młodzieńczego idola, butów Shaqnosis, a nie dane mi było biegać nawet w jakiejkolwiek imitacji koszykarskich kicksów spod znaku tak wyniosłych marek, jak Adidonis, czy Pumba...

Dlatego, gdy podczas pobytu w USA zatwierdzona została data premiery obuwia, w którym za młodu śmigał Shaquille O'Neal oczywistym stało się dla mnie, że muszę je mieć. Pech chciał, że wylądowaliśmy dokładnie tego samego dnia w Nashville, a tam jedyny Footlocker biorący udział w dystrybucji Shaqnosis znajdował się 20 km na północ od centrum miasta. Dorzućmy niesamowity upał, dwa ciężkie plecaki, coraz bardziej chorą Agnieszkę, która ze względu na wysoką gorączkę i osłabiony organizm, nie była w stanie nieść swojego bagażu i otrzymamy komicznie wyglądającą parkę Polaczków szukających na jakimś wypiździjewie sklepu obuwniczego, bo pełniący w tym związku obowiązki mężczyzny 27-letni chłopczyk miał kaprys kupić sobie dla większości ludzi nic nie znaczącą parę sportowych butów... A mówią, że to kobiety mają nie równo pod sufitem?




Zaprzeczając tej tezie pozwoliłem na sam koniec w Nowym Jorku oddać się rozkoszy i przeciągając 'tą pierwszą' przez pół miasta oraz niezliczoną ilość sklepów z antykami obuwniczymi spełniłem parę innych fantazji z dzieciństwa, z których każda ma odmienną historię. Przecież pieniędzy do grobu nie zabiorę?


 




- Poprosimy osoby z numerkami od jeden do pięciu - oznajmił pracownik sklepu Kicks.
- Jak to? Chwileczka! Przecież to ja miałem jedynkę!

A jak nie starczy, albo nie będzie już mojego rozmiaru? Przecież ja muszę mieć te buty... Przed oczami śmignął Tomas, forum Probasketu, podróż Polskimbusem...

- Poprosimy osoby z numerkami od pięciu do dziesięciu.
- Aga, zrób coś!

Nie stałem tu jak cymbał od dwóch godzin, patrząc jak zgraja ludzi wcina paluszki popijając piwkiem i słuchając dobrych, czarnych brzmień, by teraz odejść z kwitkiem... Ty głupku! Przecież to w Orlando Alston grał w Finałach NBA...

- Poprosimy osoby z numer...
- Z drogi, Książę idzie!

Z reguły dżentelmen, tym razem cham, nie przepuszczając przodem dwóch przybyłych z nim kobiet, Książę Nowego Jorku wpadł do sklepu niemal taranem. Liczyła się dla niego jedna ściana, jedno pudełko, jeden rozmiar i jeden model obuwia. Air Jordan III Fire Red kosztowały go 579 złotych, ale każdy wydany tego wieczora banknot jest wart swojej ceny.











Dlaczego obuwie, przez które nie zostałem wpuszczony podczas dalszej części wieczoru do żadnego z warszawskich klubów nocnych jest dla mnie takie ważne? Bo selekcjoner odmawiający mi wstępu w swoich śmiesznych komunijnych trzewikach z mokasynem nabytych w CCC, w odróżnieniu ode mnie, zdaje sobie sprawę, iż nie posiada szyku i jedyne co mu pozostało to, nadużywając swojej władzy, wykazać wyższość prostackim stwierdzeniem 'w obuwiu sportowym Pan nie wejdzie'. Stwierdzeniem, które dla NAS jest komplementem. NAS, których nie spłodził Olu Dara Jones. NAS, których najlepiej opisał warszawiak Leszek:

Kim jesteśmy? Jest nas kilku
Mudżahedini dźwięku basketu, masz przed sobą fanatyków
Wielu z nas myśli w chwilach, gdy MAJKA trzymamy
O tym, że wygraliśmy, że MAMY RAJ POD STOPAMI.

Sneakerheads.

Nie wiem jak dużo jest ich w Polsce, nie wiem czy sam zaliczam się do tej grupy. Wiem z kolei, że kocham buty koszykarskie, jestem od nich uzależniony i dość sporo o nich wiem, będąc zarazem na bieżąco, jeśli chodzi o nowe premiery. Wiem także, że ta piątkowa, warszawska najnowsza odsłona butów ze stajni Jordan zgromadziła przed sklepem Kicks sporą ilość podobnych do mnie osób, które wiedzą co noszą pod stopami. Zresztą zobaczcie sami:


Jeśli już o filmach mowa - nie tak dawno temu pojawiła się w sieci inicjatywa nakręcenia filmu dokumentalnego o polskich sneakerheadach. Twórcy projektu Kicksoholics, bo taką nazwę nosi dokument w reżyserii Łukasza Riedel, najlepiej opisali sami siebie, więc bez zbędnego pierd*lenia, przeklejam w całości, cytując:

„Kicksoholics” to film dokumentalny o ludziach, których dopiero od niedawna można zauważyć w Polsce. Na zachodzie już od wielu lat mówi się o nich „Sneakerheads”, „Kicks Freaks”, „Kicksoholics” – to ludzie, kórych pasją są buty sportowe. Dla bohaterów filmu obuwie to coś więcej niż tylko element garderoby, to pewien symbol oraz coś, co pozwala na chwilę przenieść się do beztroskiego świata dzieciństwa. Kicksoholicy, podobnie jak filateliści, którzy nie przyklejają znaczków na pocztówki, nie zawsze chodzą w butach, które kupują. Zbierają kultowe modele butów do koszykówki lub butów do biegania, nierzadko przechowują je w klimatyzowanych, specjalnie oświetlonych gablotach. Ich kolekcje liczą nawet 400 par, a ceny niektórych modeli sięgają kilkudziesięciu tysięcy złotych. 

Kicksoholicy to nie tylko ludzie młodzi, ale również stateczni, dojrzali mężczyźni, zajmujący kierownicze stanowiska w dużych firmach. Zdarza się, że gdy chcą zdobyć konkretny model butów, muszą przemierzyć tysiące kilometrów i „campować”, czyli w długiej kolejce godzinami czatować śpiąc w śpiworze pod sklepem. Nasuwają się oczywiste pytania: dlaczego tak się poświęcają dla jakiejś pary butów? Co takiego w nich widzą? Co sprawia, że wydają tysiące złotych na buty, zalegając jednocześnie z innymi opłatami? Czyżby buty były dla kicksoholików jak narkotyki?
Jeśli jarasz się butami, to ten film jest dla Ciebie. Jeśli nie jarasz się butami, to po tym filmie zaczniesz!



A ty, jarasz się butami?

2 komentarze:

Ostro i szybko.

0
czwartek, sierpnia 01, 2013
Gdy na początku czerwca w Miami, w hostelu, gdzie się zatrzymywałem, całkiem przypadkowo wpadła mi w rękę lokalna gazeta z Dennisem Rodmanem na okładce niemal od razu pomyślałem o swoim przyjacielu Adamie. Poszedłem na plaże i przeczytałem artykuł - o tym, jak to niczego nie świadomy Dennis pojechał do Korei Południowej, gdzie bzykał skośnookie panienki i pił za darmo wódkę, a po powrocie powiedział za dużo miłych słów o koreańskim reżimie i stał się kozłem ofiarnym amerykańskiej opinii publicznej - jednym tchem, mimo, iż napisany był dość trudnym angielskim. Pomyślałem wtedy o przesiadującym w rzeszowskim Zakładzie Karnym, wyczekującym na rozpoczęcie swojej sprawy w sądzie Adamie, bo jest dla mnie podobnym dziwakiem, którego nigdy do końca nie potrafiłem zrozumieć, ale którego od zawsze niezwykle szanuję i szczerze lubię.

Nie ma w naszej znajomości większego włażenia w dupę. Znamy się od dziecka, wychowaliśmy na jednym osiedlu, a raczej na boisku. Nie poróżniły nas pieniądze, gdy pojawiły się w sporej ilości w życiu jednego z nas, ani ich brak, gdy parę lat temu w małym pokoiku przy Red Post Hill w londyńskiej dzielnicy Dulwich, żyliśmy kompletnie spłukani, jak zwierzęta. Zwierzęta z marzeniami, bo 19-letni Krzysztof, dzięki uprzejmości Chińczyków odnalazł w sieci program Sopcast podtrzymując swoje sny o byciu na Finałach NBA, a o cztery lata starszy Adam pisał swój program w języku Java na przemian z oglądaniem disney'owskich bajek o perypetiach Sknerusa McKwacza, powtarzając w kółko, że nadejdzie dzień, w którym porzucenie studiów na prestiżowej uczelni w Warszawie (ze względu na słaby poziom nauczania!), przyniesie finansowe El Dorado.

W momencie, gdy Adam odnalazł legendarną krainę w Ameryce Południowej, postawiono mu zarzuty kierowania zorganizowaną grupą przestępczą i usadzono tam, gdzie każda wizyta matki wzbudza łzy nawet u największych twardzieli. Gdy byłem mały i pokłóciłem się na osiedlu z młodszym bratem Adama o to, kto ma lepsze resoraki, ten nasyłał na mnie swojego brata. Siedziałem przez tydzień w domu, a jak pojawiałem się na ośce, to chowałem się po kątach. To był jedyny moment terroru i niebezpieczeństwa, jakiego doświadczyłem w otoczeniu wieloletniego przyjaciela. Jeśli Adam kierował jakąkolwiek zorganizowaną grupą przestępczą, to tylko wtedy, ze swoim bratem... uznając oczywiście, że dwójka ludzi to już grupa.

Człowiek, który wygrywa ogólnopolskie olimpiady matematyczne, skutkujące możliwością wyboru jakiejkolwiek uczelni wyższej w Polsce bez pisania dodatkowych testów, brzydzący się przemocą, stroniący od alkoholu i nie palący nigdy papierosa (jest nas dwóch!) nie może kierować zorganizowaną grupą przestępczą, bo jest zwyczajnie za inteligentny, by dzielić się z innymi tym, do czego w życiu doszedł dzięki własnej, ciężkiej pracy. Nie dziwi więc, że podczas kwietniowego zatrzymania agenci specjalni wzruszyli tylko ramionami wyrażając zdziwienie, gdy ujrzeli prostego, mieszkającego nadal z rodzicami, chłopaka w koszuli z żabotem i skarpetach nie do pary... Ojciec chrzestny na urlopie.

W niedziele, gdy to ja przyjechałem na długi urlop do Polski od razu wpadły mi w rękę pamiętniki Adama z ostatnich dwóch miesięcy. Zaczynają się od opowieści o Dennisie Rodmanie, największym idolu sportowym autora, który podobnie jak najlepiej zbierający w historii koszykówki, pragnie przeżyć swoje lata OSTRO I SZYBKO. To dlatego przesypując z nudów piasek między dłońmi na Florydzie w czerwcu, czytając artykuł o 'Robaku', pomyślałem o Adamie... podczas naszego ostatniego spotkania, ładując się do bagażnika, bo zbrakło dla mnie miejsca w samochodzie, usłyszałem od Adama bardzo miłe słowa. Zacytuję, przywłaszczając je sobie, bo podobnie jak Adam wtedy na Camden Town, tak i ja teraz 'nie myślałem, że to kiedyś powiem, ale stęskniłem się za Tobą' Staruszku!

W ramach prezentu za to, że po części poprzez realizacje własnych marzeń, dzięki Adamowi mój światopogląd ukształtował się za młodu w odpowiednią formę, a także nieco dla zabicia nudy i jako, że od Dennisa zaczęło się zarówno moje myślenie, jak i adamowskie zapiski przesłałem dziś do Rzeszowa najnowszą książkę o życiu Rodmana. Nic wielkiego, ale lepsze to, niż NYC.

A ty młody czytelniku pamiętaj, że w życiu, podobnie jak na boisku - najważniejszy jest, k*rwa, OGIEŃ!


0 komentarze: