Pełna chata.

0
środa, stycznia 30, 2013
Polska premiera tego serialu miala miejsce 27 czerwca 1992 roku w drugim programie telewizji publicznej. Potem twor Jeffa Franklina wielokrotnie powtarzalo TVP, goscil takze na TVN-ie i RTL7, a obecnie emitowany jest w TV Puls (e?).

Prosta historia mlodego, wysokiego wdowca, ktorego zona potracona przez pijanego kierowce, pozostawila z trojka dzieci. Danny Tanner, sprawozdawca sportowy, a pozniej prowadzacy poranny talk-show, nie mogac udzwignac ciezaru samotnego wychowania siostrzyczek Olsen prosi o pomoc szwagra oraz przyjaciela z dawnych szkolnych law. Zreszta wiesz, ogladales z rodzicami, a pewnie i sikales ze smiechu w gacie. Ja bylem juz na tyle duzy, by zdazyc do lazienki.

Serial doczekal sie 8 sezonow i 192 odcinkow.

Ja natomiast, wyprowadzajac sie od rodzicow w wieku lat 18, doczekalem sie 10 roznych miejsc zamieszkania i 52 roznych wspollokatorow. Tak, policzylem to tabelka w excelu. Wszystko w nim licze. Jestem 'wielkim statystykiem'. Mow mi John Hollinger. Czemu ESPN nie ma polskiej filii? Juz nie chce byc recepcjonista, chce pracowac w tabelkach!

10 roznych miejsc zamieszkania. 52 roznych wspollokatorow. Majac dobra pamiec nie mozesz zapomniec o cyganie z Inowroclawia, ktory wyjezdzajac za granice zechcial, by wszyscy wolali na niego 'Jimmy'. Pamietasz tez: Andrzeja, ktory codziennie jaral ziolo czytajac Lema; Tomka, ktoremu po wypadku na skuterze zalozono na nodze rusztowanie; Konrada, ktory cie okradl w ostatni dzien pierwszej fali emigracji; Zyzia, tylko dlatego bo byl idiota; Czeszke, ktorej imienia nawet nie znasz; Banie, ktory kladl rusztowania, a mimo wszystko nie znal Tomka; pewnego tatuazyste, ktory przez miesiac mieszkal w twoim living roomie; Jowite, ktora nie wychodzila z pokoju (w sumie jak bym tyle chlal tez bym mial z tym problemy...); Andy'ego, ktory zapominal zakrecac wode nalewajac ja do wanny; Roberta, ktory musial wiedziec wszystko; Pania Anie, po ktorej nie mozna bylo wejsc do kibla; czy Rafala, ktory bedac 'dalekim kuzynym' Roberta potrafil liczyc buty w holu, sprawdzajac kto jest w domu...

Pamietam ich wszystkich. Niestety. Nie znosilem z nimi mieszkac. Slyszac glosy w kuchni wolalem isc glodnym do pracy, zeby tylko z nikim nie gadac. Bo co mnie k*rwa obchodzi, co Krzysiu i Tereska maja dzis na obiad, jak Tamarze minal dzien, albo jaka pogoda bedzie jutro? Nadal zdazalem do lazienki, tylko niejednokrotnie byla tak dlugo zajeta, ze musialem lac do butelki. Nie chcialbys tak mieszkac, ja juz tez nigdy nie bede!

Mieszkalem juz tez w kawalerce. Niby fajnie, masz chate dla siebie, ale juz zeby poukladac Jenge, czy pograc w play'a musisz zapraszac innych. W kupie razniej. Dobrej, bron boze nie za rzadkiej, kupie. Jestem szczesliwy i zadowolony z obecnych wspolokatorow. Po raz pierwszy mieszkam z samymi znajomymi, osobami, ktore lubie, szanuje i z ktorymi nie mam oporow wspolnie spedzac wolnego czasu. Czasem tylko posiedze sobie w pokoju, bo jak mowi moja mama, jestem 'samsonem'. Nie bede nim na pewno przez najblizszy tydzien. Jest Arbuz, wpadla tez Mery. Pelna chata! Bedzie smiesznie, ktos sie pewnie zleje w gacie, ja zdarze do lazienki (butelki?). Blizniaczki Olsen tez sie znajdzie. Oby tylko nikt nie zaprosil R Kelly'ego...
 


0 komentarze:

Żaroodporni.

1
wtorek, stycznia 22, 2013
W 2007 roku, wracajac po 15 miesiacach emigracji, znalazlem w jednej z bydgoskich gazet ogloszenie o rozgrywkach amatorskiej ligi koszykowki. Szybka akcja z szukaniem ludzi, zgloszenie skladu, jeszcze szybsza zrzutka, zakup strojow i 'Solec Kujawski' byl gotowy do walki. Sezon uplynal pod znakiem wiecznego proszenia sie co niektorych, by ruszyli dupe w niedzielne popoludnie na mecz i dosc spora liczba porazek... Nie potrafie przegrywac, co w polaczeniu z organizacyjnym bezladem nie zmotywowalo mnie do reaktywacji druzyny.

W sezonie ogorkowym zadzwonil telefon, usiedlismy do stolu, polala sie wodka, a wylozona propozycja przypadla mi do gustu. Przenioslem swoje talenty, podpisalem kontrakt, stalem sie 'Żaroodpornym'. O swojej nowej druzynie wiedzialem tyle, ze wygrali z nami jednym punktem, lubia i potrafia sie zabawic, pewnego goscia kojarzylem z liceum, spotykalem go najczesciej stojac ramie w ramie, lejac do pisuarow na 'czarnej srodzie', a drugiemu strasznie zazdroscilem uczesania. Zebym nie czul sie samotnie, za paczke gwozdzi, do mojego kontraktu dorzucilismy solecczanina o duzo bardziej krolewskim imieniu niz ja i tak oto, we wrzesniu moje zycie zaczelo zmierzac we wlasciwym kierunku.

Gralismy pelny 'ogien', bylismy najszybciej i najwiecej biegajaca druzyna w lidze... chyba, tez najgorzej broniaca... trafialismy na czolowki portali, bilans na poziomie 50% wygranych pozwalal do samego konca walczyc o awans do playoffs, a nawet, gdy na piec minut przed rozpoczeciem meczu mielismy tylko czterech gotowych do gry ludzi to nie wkradal sie niepokoj, bo kazdy wiedzial, ze nasz kapitan cos wymysli, jak chocby wtedy, gdy podzielil i zapisal sobie na karteczkach minuty gry poszczegolnych zawodnikow i skrzetnie sie tego w meczu trzymal. Organizacja byla przednia.

Jednak nie organizacja, ani wyniki byly dla mnie wtedy najwazniejsze. Stala sie nia przyjazn z dwoma innymi 'Żarami'! Spedzalismy ze soba mnostwo czasu, wspolnie pracujac, imprezujac, grajac na 'Orliku', wycinajac arbuzy, czy zarywajac nocki na Gersona. Zaczalem sie nawet czesac jak oni, a jak juz lalismy, to do jednego pisuaru. Po sezonie na ryby tez wybralismy sie wspolnie.


Od polowow nad zalewem koronwoskim minelo pare lat. Jeden pracowal w tym czasie w Warszawie i Lodzi. Drugi, sciagajac po pol roku trzeciego, wyemigrowal ponownie za chlebem na Wyspy. Ten pierwszy ma juz dziecko, jest zareczony. Drugi z trzecim opiekuja sie co najwyzej swoim padem do playstation. Od czasu zas, gdy wszystkimi opiekowal sie Bydgoski Nurt Basketu Amatorskiego, nie widzieli sie w trojke. W kosza wspolnie tez dawno nie grali.

Chyba zaczna, bo od soboty znow sa razem! Filip, siema!


1 komentarze:

0 komentarze:

Geeks.

0
środa, stycznia 16, 2013
Ta historia nie ma happy endu...

Budzac sie krotko po osmej rano, niewyspani po zarwanej, gra w 2k'a, nocy nastawienie mielismy bojowe. Gdzies miedzy fantasy draftem, a kolejnym molestowaniem pada odkrylismy konkurs. Cztery lokalizacje, cztery podpowiedzi, do wygrania cztery bilety i cala masa innych 'zwyklym ludziom' niepotrzebnych rzeczy. Wskazowki 16ego stycznia na twiterze, odpowiednio o godzinach: 10tej, 12tej, 14tej i 17tej. Jedyne co masz zrobic to odszukac goscia z duza czerwona plansza i krzyknac do niego 'London Live!'. Pestka.

Wskazowka #1... zdjecie Big Bena. Mieszkamy na poludniu Londynu, zanim dotarlismy do centrum bylo juz po fakcie.

Czaje. Przejrzalem wasza gre. London Bridge odpada, bo za daleko. Trafalgar Square, Piccadilly Circus i Buckingham Palace. Trzy najwieksze atrakcje stolicy, bardzo blisko siebie. Stojac gdzies po srodku, czekajac na twitty mielismy idealne polozenie by ruszyc po nagrody.

Ta, ruszyc... chyba z biegu!

Wskazowka #2... czemu w tym nowo otwartym sklepie kazdy ubrany jest jak sedzia?

- Footlocker na Oxfordzie! - unoszac wzrok znad komorki ujrzalem 'tego drugiego' dobre 20 metrow przed soba. Rog ulic Pall Mall/Waterloo Place, gdzie sie znajdowalismy, i Oxford Street dzieli, wedlug google maps 1,5 km. Dystans pokonalismy w trzy minuty.  Wbiegajac do sklepu wydawalo nam sie, ze zlapalismy pana Boga za nogi... Wychodzac 'z kwitkiem' , zlany potem, ledwo dyszac, zaczalem w istnienie pana Boga powatpiewac...

No bo jakim, do k*rwy nedzy, cudem mozliwe jest, ze ktos byl tam szybciej od nas? Od godziny czekalismy na sygnal, dotarcie na miejsce zajelo nam mniej, niz niektorym odlanie sie po czterech browarach, a i tak mielismy tylko okazje zobaczyc jak ktos pozuje do fotek ze swiezo wygrana koszulka, a jakis przypadkowy 'mieszkaniec czarnego ladu' wymachuje biletami. Biletami na jutrzejszy mecz Knicks z Pistons w londynskiej o2 Arena.

Pozostale wskazowki odpuscilismy...

"Kim jestesmy? Jest nas kilku, Mudzahedini dzwieku, masz przed soba fanatykow..."

Fanatykow, maniakow, geeków. Odwolujac sie do Wikipedii, ktora wczoraj obchodzila swoje dwunaste urodziny i jest najlepszym co spotkalo pokolenie mojej siostry: masz przed soba osoby 'dazace do poglebiania swojej wiedzy i umiejetnosci w jakiejs dziedzinie w stopniu daleko wykraczajacym poza zwykle hobby, szczegolnie ukierunkowanych zainteresowaniach i wysokiej inteligencji'.

Masz przed soba dwie osoby, ktore dziela wspolna pasje, z wlasnej nieprzymuszonej woli zarywaja noce, sa w stanie z dnia na dzien pojechac do Barcelony, by Deron Williams nie przybil im piatki, a jeden z nich za obiad z Raferem Alstonem sprzedalby dusze diablu.

Nie zalezy mi na tych biletach, mam swoje. Na koszulke tez mnie stac, nie martw sie. Chodzi o satysfakcje, swego rodzaju wynagrodzenie za te wszystkie trudne chwile, nieprzespane noce, wakacyjne rozstania i godziny spedzone przed monitorem.

Trudno jest kochac NBA. Zyjecie w zwiazku na odleglosc, nie daje ci Ona spac po nocach, w polowie czerwca zostawia Cie bez slowa na pare miesiecy, a jak przychodzi co do czego i masz okazje ja chociaz 'pocalowac' to dostajesz kopa w dupe...

Bo przeciez nie jest to milosc odwzajemniona?


Kyle Singler? Naprawde? To tak jakbym zrobil sobie zdjecie z 'tym drugim co ze mna wszedzie jezdzi'... albo Vincem Carterem (zrobilem to specjalnie)...

Ciezki dzien.

Humoru nie poprawia typowo angielska arogancja, wyspiarskie podejscie do koszykowki i niewiedza. Wedlug dziesiejszego Evening Standard NBA rozegra swoj szosty (!) mecz sezonu regularnego w stolicy Wielkiej Brytanii. Dwa lata temu, gdy po raz pierwszy NBA rozegrala spotkanie o stawke poza USA, Raptors podejmowali w Londynie Nets. Byly trzy dogrywki. Po pierwszej wyszla 1/4 widowni... na trzeciej zostali sami Polacy, grupka Serbow i paru Hiszpanow. Pewnie twoja stara wie, ze w koszykowce nie moze byc remisu.

Nie musi za to, ale tym co je wieszali wypadaloby, wiedziec kim jest typ z plakatu:

 

Na pocieszenie zostaly zakupki i nowy projekt - 'w JEDYNKACH przez swiat'. Stay Tuned!


0 komentarze:

Ahaswerus.

0
poniedziałek, stycznia 14, 2013
Gdy Cartaphilus, odzwierny Poncjusza Pilata, popychajac Chrystusa w drodze z krzyzem na Golgote ironicznie spytal go, dlaczego sie zatrzymuje, uslyszal: 

"Ide jak jest zapisane, niebawem odpoczne, ale ty bedziesz wedrowal az do mojego powrotu."
 
A slowo cialem sie stalo. Typ przybral na chrzcie imie Jozef i wedruje po dzien dzisiejszy w nieskonczonosc ogladajac troski i radosci innych ludzi, samemu bedac skazanym na wieczna kontemplacje w oczekiwaniu konca swiata.

Tak bladzac wpadl kiedys na kolacje do armenskiego biskupa, ktory to, podczas swojej klasztornej wizyty w 1228 roku, nie omieszkal podzielic sie historia tajemniczego goscia z benedyktynem Matthieu Parisem, ten zas wszystko skrzetnie spisal i puscil w obieg. Tak rozwinela sie legenda o Zydzie Wiecznym Tulaczu. Zydzie, ktory nie mogl stracic zycia, poniewaz zgubil smierc.

Latka lecialy, Zyd Wieczny Tulacz nadal szedl, a w XVI wieku znala go juz cala Europa. Widziano go w Czechach, Austrii, Hiszpanii, a pewien 'zee German' biskup, imieniem Paul von Eitzen nawet twierdzil, ze w mlodosci ucial sobie z Ahaswerusem pogawedke. Tak, Ahaswerusem. Nasz pol-Rzymianin-pol-Zyd mial na imie Cartaphilus, ochrzcil sie imieniem Jozef, a i tak wszyscy wolali na niego Ahaswerus.

Ostatnim, ktory spotkal Ahaswerusa (w 1868 roku) mial byc mormon z Salt Lake City. Takie miasto w stanie Utah, ktore najbardziej chyba slynie z faktu, iz to wlasnie tam swoj ostatni tytul swietowal Michael Jordan. Ten sam Michael Jordan, ktory 18 marca 1995 roku zwolal konferencje prasowa, powiedzial dwa slowa: 'I'm back!', wstal i wyszedl. Ja nigdzie nie wychodze, ale tez wrocilem. Wrocilem do wirtualnej blogosfery, by spelniajac sie literacko potrzasnac nieco tym nudnym jak p*zda otoczeniem!

Choc nie jestem Zydem, w Rzymie bylem tylko raz - na walentynki, a ochrzczono mnie jako Krzysztof, to od 1 czerwca bedziemy mieli z Ahaswerusem wiele wspolnego. Wtedy to wlasnie porzuce swoje dotychczasowe zycie, spakuje plecak i wyrusze w swoja, na dzien dzisiejszy nieokreslona, zatem wieczna tulaczke. Rozpocznie sie ona, jak na 'Ksiecia Nowego Jorku' przystalo w USA od spelnienia najwiekszego marzenia - uczestnictwa w kazdym poszczegolnym meczu finalowej serii NBA. Nie wazne kto z kim zagra, nie wazne gdzie - ja tam bede! A potem, bez pracy, zmartwien i obowiazkow oddam sie rozkoszy podrozy, pracujac to tu, to tam, wykorzystujac, a czasami pewnie niezle nadwyrezajac swoje znajomosci. Beda Karaiby, Australia, Afryka i Azja. Beda, bo tak chce!

Bedzie ciekawie, czasami zabawnie, czasami powaznie, a czasami niezgodnie z prawem, niebezpiecznie, niepoprawnie politycznie i wulgarnie. Bo, cytujac klasyka: 'jesli ktos chce sie schylac, zeby sprawdzac, czy przypadkiem nie nosze slomy w butach, powiem mu od razu: nosze, szkoda fatygi. I wlasnie dlatego nie mysle sobie zakladac tlumika i wstrzymywac sie od pisania (...) prawdy, nie mysle kombinowac, komu ta prawda sluzy i kogo uraduje, a kogo zmartwi. Nic mnie to nie obchodzi (...). Kto chce, niech czyta. A kto nie chce, niech sie laskawie raczy zmusic, bo, do kurwy nedzy, pisze o rzeczach waznych, i nie napisze wam o nich nikt inny!'.

0 komentarze: