The end.

0
wtorek, marca 26, 2013
To nie koniec tego bloga. Celowy zabieg, chwytliwy temat. Dzieki, ze wpadles.

Koniec za to, na najblizszy czas, z podrozowaniem niejako na sile, bez wiekszego przekonania, dosc silnie ulegajac wplywom literatury i portali podrozniczych. Wpadlem w pewien wir, zaczalem czytac mase ksiazek o 'Pojechanych podrozach', artykulow o wizytach w niebezpiecznych krajach, czy eksploracji afrykanskich wiosek. Chcialem byc jak wszyscy ich bohaterowie. Tez chcialem przeplynac rzeke Kongo kajakiem, podazac sladem 'Samsary' w Azji, przejechac traktorem Patagonie, zdobyc jakis piecotysiecznik, czy wreszcie poszusowac na nartach w Iranie. Zapomnialem co jest dla mnie w zyciu najwazniejsze. Zapomnialem o swoich marzeniach, narzucajac sobie podazanie za marzeniami innych. Zafascynowany literatura podroznicza postanowilem zwiedzic, zobaczyc, dotknac, przezyc wszystko co pieknego na tym swiecie, pozostawiajac sobie USA jako koncowy przystanek, jak mantre powtarzajac we wlasnej glowie, ze wizyta w Stanach bedzie 'wisienka na torcie' podczas mojej zyciowej, wiecznej tulaczki.

I tak oto: nudzilem sie niemilosiernie w Jerantucie, bo wejscie do dzungli Taman Negara, opisywanej przez Tomka Michniewicza, nie dosc, ze okazalo sie platne, to jeszcze zamkniete w piatkowe przedpoludnie z uwagi na muzulmanski charakter obszaru; przeklinalem wyslawiane w sieci Malindi u wybrzezy Kenii, bo plaza wygladala gorzej niz w Darlowie; denerwowalem sie na sam widok 'zabytkow' centralnego Rio de Janeiro z wszystkimi jego 'wspanialymi' kosciolami wlacznie, uznawanych przez wielu za konieczne do zwiedzenia... Podczas kazdej dotychczasowej podrozy nadchodzil moment typu 'wzrok w podloge, mysli gdzies ze soba prowadza rozmowe'. Podczas rozmowy tej zastanawialem sie 'co ja tu ku*wa robie?'. Podczas rozmowy tej postanawialem tez, ze nastepene beda Stany Zjednoczone. Potem wracala rzeczywistosc, fajna ksiazka o Polnocnej Korei, czy opowiadanie o parodniowej podrozy koleja transsyberyjska i znow przedkladalem wizyte w Tadz Mahal nad Madison Square Garden, birmanskie waty nad mini browary w Milwaukee, czy brazylijskie wybrzeze nad Venice Beach pod Los Angeles.

Koniec z tym.

Kupilismy z 'ta trzecia' bilety do Nowego Jorku. 1 czerwca to imieniny mojego brata. Cale zycie ma chlopak pod gorke, bo nie dosc, ze urodzil sie w Mikolajki, to imieniny wypadaja mu w Dzien Dziecka. Podtrzymujac tradycje oraz oklamujac tykajacy zegar biologiczny prezenty od paru lat z tej okazji robie sobie samemu. Brak w tym elementu zaskoczenia, brak tez Zygmunta z 'zonkiem'. Lepszego prezentu nie moglem sobie wyobrazic. Od mlodzienczych lat jestem zamerykanizowany, glownie za sprawa NBA, choc takze dzieki wszystkim filmom, serialom, czy muzyce. Wiem o Ameryce pradopodobnie wiecej niz niejeden jej mieszkaniec. Czas sprawdzic teorie w praktyce. Czas najwyzszy podazac za swoimi najwiekszymi marzeniami. Od kiedy w liceum Damian przyniosl do klasy pierwszy And1 Mixtape nie ma dla mnie miejsca bardziej owianego magia, tajemniczoscia i checia postawienia na nim nogi, anizeli Holcombe Rucker Park. Na sama mysl dostaje gesiej skorki. To moja Mekka i Ziemia Obiecana w jednym. Czas zatem 'zstapic i odnowic oblicze ziemi. Tej ziemi!'.

Wylece 20 dni wczesniej od Agnieszki. Mam w pierwszych tygodniach czerwca do zalatwienia wazna sprawe, nie chce ciagac za soba 'tej trzeciej', chce przezyc to samemu, na wlasnych zasadach. Chce, by nic po 20 czerwca nie bylo juz takie jak wczesniej. Postanowilem, ze...


0 komentarze: