Strach ma krótkie nogi.

2
piątek, maja 24, 2013
W czwartkowe, lipcowe popoludnie 2010 roku siedzielismy z Agnieszka 'ta pierwsza' na lawce w parku nieopodal swojego wynajetego pokoju w poludniowej czesci Londynu. Trudna rozmowa, chwila zwatpienia. Pojawily sie nawet lzy. Bo po co, bo daleko od domu, bo tesknimy, bo rodzina, bo mialo byc tak pieknie. Przyjezdzajac do Anglii zmuszeni bylismy pozyczyc spora sume funtow na depozyt za mieszkanie, na czynsz, na transport. W Polsce nam sie nie przelewalo, a teraz tutaj siedzac w parku, placzac, majac dlugi zastanawialismy sie za co kupimy jutro chleb. Tak, to byl dzien w ktorym zabraklo nam 50 pensow do bochenka chleba, a wyplata byla dopiero dnia nastepnego. To byl tez czas, w ktorym Aga by oszczedzac musiala jezdzic do pracy dwie godziny autobusem, do metra wsiadajac pierwszy raz po kolejnych dwoch miesiacach pobytu. To byl tez czas, w ktorym nie moglismy pozwolic sobie na odrobine jakichkolwiek przyjemnosci, a codzienne zakupy musielismy monitorowac za pomoca notesiku, zeby czasami nie przekroczyc posiadanego na dany tydzien budzetu.

- Nie placz, zaufaj mi, wszystko bedzie dobrze! - sam nie wierzylem w to co mowilem. Mialem wyrzuty sumienia, ze namowilem swoja druga polowke na ten emigracyjny wyjazd. Znajac siebie, wiedzialem, ze wyjdziemy w koncu na prosta, ze potrafie oszczedzac jak nikt inny i zostalem wychowany na niesamowicie ogarnietego zyciowo mezczyzne (dziekuje mamo, tato!), a mimo wszystko potwornie sie balem.

Nie bylem w tym parku od dluzszego czasu, nie mam juz zadnych dlugow, a wrecz przeciwnie, sciagnalem ostatnio nalezna mi gotowke od wszystkich dluznikow. Nie mam tez wielu zmartwien, prowadze beztroskie zycie, ktos placi mi za ogladanie NBA, wyslalem kartony z ciuchami do Polski, jestem w przededniu opuszczenia kraju 'wiecznych deszczy', a mimo wszystko... znow sie boje. Czlowiek przyzwyczaja sie do miejsc, do ludzi. Mieszkam ponownie w Londynie od trzech lat. Kupa wspomnien, imprez, koncertow, pierwszy mecz NBA na zywo, igrzyska olimpijskie. Kupa poznanych ludzi, te mniejsze i wieksze przyjaznie. I teraz pakujac 10 kilogramow do 65-litrowego plecaka mam nagle wszystko zostawic, zapomniec? Jak mam zmiescic ten bagaz doswiadczen, zawarte przyjaznie i wspomnienia w tak malym plecaku? Czy potrafie nie ogladajac sie za siebie w sobotni poranek, po ostatniej nocnej zmianie wsiasc do autubsu Terravision i raz na zawsze podziekowac krolowej brytyjskiej za wspolprace?

A moze boje sie, bo raz juz kiedys, dwa lata przed rozmowa na lawce w parku Streatham Common, mialem jechac do Stanow i sie nie udalo? Powracajac z dziekanki zobaczyli mnie wtedy na uczelni tylko na dwoch pierwszych zjazdach. Przestalem chodzic, bo bylo nudno - o wszystkim moglem samemu czytac w internecie, a studiujac politologie narazalem sie dodatkowo na filozofie polityczna wykladowcow, ktora to, nie raz, klocila sie z moimi wlasnymi przemysleniami i bedac mlodym wolalem nie dopuszczac wtedy zdania innych. Nie przeszkodzilo mi to w oszukaniu systemu, wlasnorecznym wypelnieniu sobie indeksu, zakupieniu na allegro pieczatki prodziekana i sfinalizowaniu posiadania pisma poreczajacego status studenta, ktore bylo mi niezbedne do wyjazdu z pomoca firmy Camp America. Na osiem godzin przed wylotem do Nowego Jorku, klamstwo, jak mawiaja, znow mialo krotkie nogi. Rozbilem sie samochodem... no dobra moze niech zostanie, ze rozbilem sie Deawoo Tico... na drzewie, po drodze na ostatnie pozegnanie z 'ta pierwsza'. (Zabawne, jak dlugo juz jestesmy razem, he? - przyp. redakcji). Zapiete pasy uratowaly mnie przed wylotem przez przednia szybe i wyladowaniu na dole parometrowej skarpy. Pech chcial niestety, ze podazajac wskazowkami amerykanskich raperow nie potrafilem siedziec w aucie normalnie, a dolna czesc pasa, przy kolizji z drzewem zacisnela sie na brzuchu wystarczajaco mocno, bym wakacje spedzil w kurorcie przy ulicy Biziela w Bydgoszczy sikajac do woreczka. Zmiazdzony moczowod, choc na poczatku wszystkim wydawalo sie, ze to 'kamienie' i nie mialo nic wspolnego z wypadkiem. Ot, zwykly przypadek, ze jadac 80km/h wjezdzajac w drzewo pudelkiem zapalek na kolkach male kamyczki postanowily dac o sobie znac. 'Chyba nie lałeś?' - powiedzialaby moja mlodsza siostra. Rzeczywiscie, wtedy mialem z tym problemy. W kazdym razie - w najblizszym tygodniu nie siadam za kolkiem, za wczasu pozegnalem sie z kim trzeba, a mimo wszystko nadal sie boje. Tak jak ty bedziesz sie bal mnie, gdy za dwa dni zamiast tego tekstu, bedzie tutaj pewne zdjecie klikniesz w ten link.

Nie boje sie wyjechac. Boje sie, ze kolejny raz cos stanie na mej drodze. Boje sie jak wtedy, gdy pierwszego dnia, poznym wieczorem w Nairobii pomylilismy z 'tym drugim' ulice i przy braku miejskiego oswietlenia jedynym jasnym punktem wyznaczajacym nam droge byly nieskazitelnie biale galki oczne zebranych tlumnie, w zakamarkach kamienic, kenijczykow, skupione na dwoch/jedynych bialych w okolicy. Boje sie, jak przed Afryka balem sie tylko Boga.

To by bylo na tyle w kwesti pitu-pitu. 20 minut, trzy check-iny i jeden telefon z rezerwacja pozniej, tym razem to strach ma nieco krotsze nogi. Czas odbyc zatem ostatnia nocna zmiane w pracy, dnia nastepnego zjesc tradycyjne pelne angielskie sniadanie z jedynym w swoim rodzaju bekonem, fasolka i puddingiem, a potem skierowac swoje cztery litery  do komfortowego samolotu Ryanair, gdzie z kolanami przy brodzie, scisniety pomiedzy dwoma innymi pasazerami, przebudzany co rusz przez stewardesse wciskajaca mi loterie, czy elektroniczne papierosy, odsypiajac nocke przestane o marzeniach snic, a zaczne je w pelni realizowac!


2 komentarze:

  1. Nie ma sie czego bac.( Ewentualnie polamanych kostek na Ruckerze)

    Powodzenia !

    Marek ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nycek ...z całego serducha trzymam kciuki!! jeden za Ciebie a drugi za Agę !! TYM RAZEM MUSI BYĆ DOBRZE !!!

    OdpowiedzUsuń