The Finals - Day 14 & 15.

3
sobota, czerwca 15, 2013
Czy żałuję, że nie byłem na meczu numer cztery? Tak.
Czy uważam, że poniosłem porażkę? Tak.
Czy wyciągnąłem wnioski? Tak.

Po ciężkim dniu, w którym pieniądze owładnęły mój umysł, nie mogłem złapać snu, to też obudzić nie było się z czego. Szybki check-out i idąc tą samą drogą co wczoraj, dochodząc do AT&T Center byłem równie mokry. Tym razem od słońca, upał nie do wytrzymania. Nadrabiając zaległości porobiłem parę zdjęć, przygrałem głupa w kasie biletowej, czy są jakieś zniżki dla międzynarodowych studentów i odprawiony z kwitkiem udałem się do klubowego sklepu, by kupując nową koszulkę i smycz z logiem finałów, choć trochę zrekompensować sobie ostatnie niepowodzenie.






Sprawdzając rano maila dostałem informację, że bilety na szósty mecz Finałów, już w Miami, pojawią się w przedsprzedaży od godziny 11:00 mojego czasu. Hasło do promocji - 'Burnie', autobus, Downtown i jakiś sklep spożywczy, w którym zdecydowałem się nic nie kupując usiąść na podłodze i wyciągnąć laptopa, tylko dlatego, bo witryna wołała 'Free wi-fi', a ja nie miałem za dużo czasu, by szukać coś lepszego. Serwer Ticketmastera był lekko przeciążony, spora liczba chętnych zmuszała do wiecznego odświeżania strony, ale udało się i nie popełniając tego samego błędu co dwa dni temu zakupiłem wejsciówkę na Game 6.

 
A w głowie tylko lekkie zdenerwowanie, bo czy naprawdę nie można było udostępnić zakupu wejściówek na mecze w San Antonio dla wszystkich? Czego bał się Teksas, bo przecież nie tłumnie napływających do San Antonio księżniczek Królestwa Silikonu?

Idąc za ciosem, pierwszy raz korzystając z usług platformy StubHub, odkupiłem, od tajemniczo brzmiącej osoby, bilet na mecz numer pięć. Ezra Azzizo postanowiła odsprzedać swoją wejściówkę na sektor 220 (na rogu za koszem) za 271 dolarów, co w połączeniu z marżą dla StubHub i opłatą za dostarczenie biletu drogą elektroniczną (śmieszne $4,95 za wysłanie maila...) kosztowało mnie łącznie 303,05 'zielonych'. Najwięcej, ile do tej pory wydałem, ale mam z głowy, a przy zarobionej kwocie podczas ostatniego meczu, te 30-40 dolarów nie robi, aż takiej różnicy. Jeszcze tylko szybka rezerwacja motelu, tym razem dalej od hali, ale z komunikacją miejską pod nosem, i jestem gotowy na niedzielę. Bring it on, babe!


Resztę wolnego czasu, kompletnie zrelaksowany, poświęciłem na Alamo, Riverwalk i podziw jak liczny (siódme miasto USA pod względem liczby mieszkańców - 1,3 mln), choć mały, jeśli chodzi o wpływy z praw do transmisji telewizyjnych i sponsorów, market jest zakochany w swojej jedynej, coś znaczącej na amerykańskiej sportowej mapie, drużynie - San Antonio Spurs. Więcej bez słów, za to z paroma fotkami.








3 komentarze:

  1. Hej. Wczoraj miałem problem żeby wstawić komenta z komórki więc dziś już trochę po czasie ale przekażę co nieco. Dzięki wielkie za ten wpis, gdyż poprzedni strasznie mnie zawiódł. Świetny ten blog, czytam go od kilku dni i nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Czytałem wpis, czekając na opis meczu a tu lipa - autor nie dostał się do środka. Tak się wkręciłem w twoją historię i bardzo się cieszę, że bilety na kolejne dwa mecze masz już w garści. Czekam na kolejne wpisy i życzę meczu numer siedem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięku wielkie za miłe słowa, najlepsza forma motywacji do dalszego pisania!
      Będzie Game 7, będzie buzzer-beater, będzie dobrze :)

      Usuń
  2. Siemanko. Dzieki za ciekawe relacje. Siedze ogladajac game 5 i mam takie dziwne fajne uczucie bo te Finaly jakies takie blizsze sa dzieki Twoim relacjom:-) pozdro 603

    OdpowiedzUsuń