The Finals - epilog.

4
poniedziałek, czerwca 24, 2013
Skończyło się coś pięknego, cel został osiągnięty, opadły emocję, więc czas na podsumowanie. Nie będzie wyniosłej przemowy i wyszukanych słów, a prym w tym wpisie będą wiodły cyfry. Aby zatem dłużej nie przynudzać...

Swoją finałową podróż rozpocząłem dokładnie w Dzień Dziecka, pierwszego czerwca. Kupując bilet powrotny w marcu nie wiedziałem kto wystąpi w Finałach, więc zarezerwowałem samolot z Warszawy do Nowego Jorku (przesiadka w Londynie), bo wychodziło najtaniej i najłatwiej dostać się do każdego wybranego miasta w USA, w przypadku eliminacji Knicks we wcześniejszych rundach playoffs. Owszem mogłem zaryzykować i od razu kupić bilet do Miami, ale sezon regularny dopiero wkraczał w decydującą fazę i nie miałem pewności, że Heat dochodząc do Finałów będą posiadali przewagę własnego parkietu. Nowy Jork był szybkim wyborem. Z Big Apple do Miami przedostałem się za pomocą autokarów sieci Greyhound i taki sam środek transportu obrałem na trasie Floryda-San Antonio. Z Teksasu, po kolejnych trzech spotkaniach, zmuszony byłem wrócić do Miami samolotem, bo przy jednym dniu przerwy między meczami, nie wyrobiłbym się czasowo wsiadając do autokaru. Po siódmym meczu finałowym dostałem się do Nowego Jorku za pomocą linii lotniczych American Airlines, bo rezerwując bilet z odpowiednim wyprzedzeniem wyszło tyle samo co 24-godzinna podróż autokarem. Zatem w ciągu 21 dni odbyłem jeden lot międzykontynentalny, dwa krajowe i dwie trasy pokonałem autokarem. Cenowo poszczególne odcinki prezentują się następująco (w przypadku dolarów i funtów przelicznik po kursie bankowym z angielskiego konta, złotówki liczyłem po dzisiejszym kursie kantorowym):


Przez pierwsze dni w Nowym Jorku, w oczekiwaniu na wyłonienie finalisty z zachodniej konferencji, korzystałem z gościny gospodarza poznanego za pomocą couchsurfingu. Spałem zatem kompletnie za darmo. Takiego szczęścia nie miałem w Miami, gdzie zmuszony byłem spędzić łącznie dziewięć nocy w najtańszym hostelu, ale nie narzekam, bo od plaży dzieliła mnie jedna przecznica, a warunki były znośne. W San Antonio z pomocą znów przyszedł couchsurfing i większość nocy mojego pobytu przenocowałem na obrzerzach miasta, w campusie University of Texas in San Antonio. Chcąc jednak uniknąć problemów z dojazdem w kierunku apartamentu poznanego Thomasa (mecz kończył się długo po ostatnim autobusie nocnym) wynająłem dwa razy najtańszy w danym dniu motel, a fart trafił, że znajdował się on niedaleko AT&T Arena. Jako, że za motele w San Antonio płaciłem kartą kredytową, a hostele w Miami zostały pokryte z gotówki przeznaczonej na wyjazd, tylko ta kwota będzie brana pod uwagę w końcowym rozrachunku. Na starcie miałem ze sobą 895 dolarów w gotówce i wydałem tę kwotę co do grosza, jako ostatni kupując 21 czerwca baton MilkyWay na lotnisku w Nowym Jorku. Resztę tej kwoty wydałem na jedzenie, transport komunikacją miejską i drobne pamiątki.



Jak nietrudno się domyślać największym kosztem całego wypadu były wejściówki na halę. Nie udało mi się, przez własną głupotę i dziwactwa władz Spurs, dostać na arenę zmagań podczas czwartego meczu Finałów, więc tutaj koszt powinien być jeszcze większy. Pozostałe ceny w tabelce poniżej:


Szybka matematyka, kalkultor i całkowity koszt mojej 21-dniowej podróży w trzech różnych walutach wygląda następująco:


Kupa kasy, nie ma co. Czy było warto? Bez kitu, było! Każdy ma w życiu inne priorytety. Jedni za podobną kasę woleliby kupić sobie nowy używany samochód, inni zrobić remont w kuchni, a jeszcze inni odłożyć na 'czarną godzinę'. Tak się składa, że ja nie mam auta, mieszkania i konta oszczędniościowego w banku. Mam za to marzenia i ich realizja jest dla mnie bezcenna. Pieniądze, rzecz nabyta, a radości z osiągniętego celu, spełnienia fantazji z dzieciństwa i cudownych wspomnień nie odbierze mi nikt aż do śmierci.

Warto w tym miejscu nadmienić, że wynajmując w cztery osoby samochód możnaby nieco zredukować całkowity koszt wyjazdu. O darmową sofę do przenocowania w Miami też mogłem się bardziej postarać. Nie jadłem też w ekskluzywnych restauracjach, bo nie robię tego na codzień, a popisówki walę, tylko na prywatności, przed swoją dziewczyną. Z drugiej strony będąc przez cały okres samemu nie chodziłem na imprezy, więc odpadł problem, gdy budzisz się rano i nie pamiętasz, gdzie podziało się te 100 dolarów, które miałeś w kieszeni. Reasumując - może można było wydać mniej, może jednak nie do końca.

Czas nieco odpocząć od bloggera, odstawić koszykówkę na bok (widzimy się na Drafcie!), oddać temu blogu naturę podróżniczą, zejść na Ziemię, pozostawić Everest marzeń za sobą i już w towarzystwie Agnieszki zacząć zdobywać pozostałe pięciotysięczniki w dwumiesięcznej podrózy po całych Stanach Zjednoczonych. Nie będzie z tych wypraw relacji codziennie, może nawet nie będzie raz w tygodniu. Będzie jak mi się zachce. Albo jak mi się będzie nudzić. Odwiedzajcie, czekajcie, a będzie Wam dane. Mi na sam koniec dane jest, bo przecież to mój blog, podziękować wszystkim osobom za nadesłane maile, pozytywne komentarze, motywujące wiadomości i wsparcie jakie otrzymałem w przeciągu tych dwudziestu czerwcowych dni. Byliście jedną z głównych przyczyn, dla których wpisy z Finałów 'nie umarły' po pięciu dniach podróży. Wielkie dzięki!

A teraz usiądź wygodnie, odpal fajkę, otwórz piwko i znając całkowity koszt swoich marzeń odpowiedz głośno na pytanie - widzimy się za rok?


4 komentarze:

  1. Pięknie :) kupa kasy, ale marzenia trzeba realizować ! Widzimy się za rok (niecały). Z piwkiem w ręku pomiędzy spotkaniami finałowymi 2014 będę śledził Twoją przygodę z hej hej tu enbiej ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niesamowita sprawa i naprawdę wielki kop w dupę, aby spełniać marzenia. Trzeba przyznać, że trafiły Ci się wielkie finały. Moją wymarzoną podróż odbędę jednak w czasie sezonu regularnego, bo chciałbym odwiedzić kilka hal na wschodnim wybrzeżu - Miami, MSG, Boston, Chicago. Zobaczymy kiedy się uda. Zawsze jak myślałem o ewentualnych kosztach to wychodziło mi z 10k, więc Twoje koszty mnie nie zagięły - a nawet myślałem, że wyjdzie Ci więcej :). Gorąco pozdrawiam, jesteś mistrzem!

    OdpowiedzUsuń
  3. Nycu, niezwykle się wzruszyłem czytając Twoje posty. Też mam marzenia jeszcze niezrealizowane: mecz Lakers i spotkanie z Shaq'iem. Czy je zrealizuję? Nie wiem. Pozdrawiam Eryk aka PePe

    OdpowiedzUsuń
  4. Fantastyczna przygoda jaką również chciałbym przeżyć. Podziwiam, rozwijać swe pasję to powinien być priorytet każdego fana. Gratuluje wyjazdu i tak fantastycznej przygody. Mam nadzieję że podzielisz się ze mną większą ilością zdjęć i filmów :-) pozdrawiam serdecznie. Jacent

    OdpowiedzUsuń