Ameryka nie istnieje!

0
sobota, lipca 20, 2013
- Zoba jaka 'baryła'! - Książe był zawsze bezpośredni.
- Zamknij się Krzychu, nie ładnie tak obgadywać wszystkich dookoła. Może ma problemy zdrowotne, nigdy nie wiesz.
- Dobra, dobra... a widziałaś tamtą w kowbojkach? Ma szpare między zębami jak Wielki Kanion. Wygląda na to, że Arizone mamy z głowy.

Bip, bip... bip bip.

- O k*rwa Młody uważaj, będzie cofać! - gdy stojąca bezpośrednio przed nami w kolejce do autokaru w stronę Nashville (tak, byliśmy w Nashville...), wyśmiana wcześniej, kobieta przy tuszy dostała smsa nawet Agnieszka nie wytrzymała napięcia, a dla mnie oczywiste stało się, że podróże za pomocą sieci Greyhound, choć zabawne z perspektywy osoby, która uwielbia wszystkim robić dupę, są strasznie męczące psychicznie i należą do najtrudniejszych jakich w życiu doświadczyłem.

Dlaczego? Bo wyjeżdżając do cywilizowanego miejsca, które w telewizji, internecie, prasie i literaturze uchodzi za kraj ogromnych możliwości i spełnionych marzeń nie przygotowujesz się mentalnie na to, co ujrzysz poza Nowym Jorkiem. Przyleciałem do USA mając w głowie pogoń za lepszej jakości życiem, chcąc posmakować ciekawszego świata, może nawet zostać tu na stałe i spełnić swój własny amerykański sen. Zamiast tego wszystkiego ujrzałem kraj ludzi dziwnych, grubych, brudnych i śmierdzących. Ujrzałem kraj wieśniaków, których sen, jeśli spełniony lub chociaż w trakcie realizacji znacząco przeczy z moim wyobrażeniem lepszego życia.

Mamo, miałaś rację kupując mi dwa lata temu na urodziny książkę.

AMERYKA NIE ISTNIEJE!

Przynajmniej ta z moich wyobrażeń. Każdy miał interesować się koszykówką, być przesiąknięty kulturą hip-hopową, nosić Jordany, słuchać mojej muzyki oraz być pięknym i zadowolonym z życia. Skończyło się na przeważającej liczbie osób z hiszpańskim jako pierwszym językiem, noszących kowbojki, słuchających muzyki country albo dziwnych rapów, którzy o NBA wiedzą tyle co przychodzący na boisko do parku Clapham Common angielscy gracze. Autobus, przypadkowa rozmowa dwóch mężczyzn i podsłuchane 'W przyszłym roku największe szanse na mistrzostwo daję Oakland Thunders' nie wymagają większego komentarza. Przykłady mógłbym mnożyć, tylko po co?

Po ulicach Ameryki nie chodzą Zach Lowe i jemu podobni. Siedzą sobie w swoich norach, pisząc blogi dla reszty świata. Bo to właśnie wszyscy pozostali, dopóki nie dotkną tego co niedostępne, będą interesowali się maniakalnie ligą NBA. Jest coś magicznego w tym co zakazane i nieodkryte. Pamiętam jak staliśmy z Agnieszką rok temu pod hotelem w Barcelonie, gdzie przy okazji spraingowych spotkań z Argentyną i Hiszpanią, zatrzymała się amerykańska drużyna olimpijska i przechodzący do autokaru LeBron James zbił piątkę z jednym tylko kibicem. Ten zaś w dość drastyczny sposób przyłożył namaszczoną dłoń do twarzy swego małoletniego syna rzucając po polsku: 'Zobacz Młody, tak właśnie pachnie NBA!'.

Dla pana Romana, mechanika w zakładach KZNS pod Radomiem, ten moment był magiczny bo czekał na niego całe życie. Od małego znał i interesował się koszykówką tylko z telewizji. Ide o zakład, że wychował się na telegazecie... Gdy więc nadeszła okazja, by spotkać większość gwiazd w jednym miejscu nie myślał za długo i pakując manatki do swego 18-letniego, czerwonego Forda Oriona, zabrał przy okazji syna i zmienił swoje życie.

Dodałem tej opowieści kolorytu. Nie wiem, czy szczęśliwiec miał na imię Roman, ani jakim jeździł samochodem. Nie widziałem nawet całej sytuacji, a znam ją tylko z opowieści pewnego Przemka, który później tego wieczoru ugościł nas rosyjską kiełbasą z grilla odpalonego na dachu swojego barcelońskiego mieszkania. Nie zmienia to jednak faktu, że podobnie jak nasz bohater, po 'dotknięciu' NBA z bliska, gdy opadły emocje dotarło do mnie, że ONI są, istnieją i... tak naprawdę, za przeproszeniem, gówno większość we własnym kraju obchodzą...

eF. Nawet nie o tym miał być ten wpis. Także tego... Jestem w... Londynie!

Zmieniliśmy swoje plany, bo:

a) Agnieszke napotkały drobne problemy zdrowotne i po wizycie w szpitalu okazało się, że wskazany jest wypoczynek, co nieco kłóci się z ideą intesywnego podróżowania, jakie mieliśmy w planach. Ale spokojnie, bez obaw - mimo podeszłego wieku Aga jeszcze nie umiera. Wracamy także by mieć pewność, iż wszystko zostanie wyleczone, a po części w obawie o dalsze koszty hospitalizacji w Ameryce, które nie należą do najmniejszych.

b) podróżowanie po USA okazało się trudniejsze/droższe niż zakładaliśmy. Znalezienie kanapy przy pomocy couchsurfingu w Nowym Jorku w wakacje graniczy z cudem, a nawet na 40 wysłanych próśb o pomoc w Nashville dostaliśmy tylko dwie odpowiedzi, obie negatywne. Autokary Megabus są tanie, ale jak rezerwujesz z odpowiednim wyprzedzeniem - my budując swoje plany z dnia na dzień nie posiadamy tej przewagi. W większości miast poruszanie się przy pomocy komunikacji miejskiej jest niezwykle uciążliwe, a w wielu przypadkach w ogóle niemożliwe. Wynajęcie auta, jak się okazało w Nashville (ehh, znów ta dziura...), wcale nie jest taką prostą sprawą. Wychodząc z domu mieliśmy w planie wycieczkę do destylerni Makers Marka (Książe gardzi Jackiem) - sprawdziliśmy dostępność aut w salonie Enterprise, który był najbliżej naszego miejsca zatrzymania. Pełny wybór, po co rezerwować, idziemy na Janusza.

- Dokonał pan rezerwacji?
- Nie.
- Niestety nie mamy żadnego samochodu w chwili obecnej dla osób 'z ulicy', chyba, że posiada Pan rezerwacje.

Rozumiem, dziekuję i do zobaczenia. Poszukaliśmy darmowego wi-fi w okolicy, zabukowałem samochód, wróciłem do salonu grając głupa, a tam:

- Niestety ostatni dostępny samochód wydaliśmy dwie minuty temu, najbliższe wolne auto będzie jutro w południe.
- Przecież mam rezerwacje?
- Próbowaliśmy się z Panem skontaktować, ale niestety Pański telefon nie odpowiada.
- Bo nie używam telefonu. To gdzie moje auto?
- Niestety ostatni dostępny samochód wydaliśmy dwie minuty temu, najbliższe wolne auto będzie jutro w południe - z amerykańskim uśmiechem powtarzał agent.
- Fuck you.
- You too, have a nice day sir.

Szybko się denerwuje, szczególnie, gdy w gre wchodzi ludzka głupota. Pracowałem na recepcji - jeśli zarezerwujesz pokój, a hotel nie ma wolnych miejsc to obowiązkiem placówki jest znalezienie Tobie nowego miejsca do spania o przynajmniej takim samym stardardzie. Nie ma tu dyskusji, ani większej filozofii. Jak widać w Ameryce jest inaczej.

c) szkoda mi oszczędności na podróżowanie po Stanach w przerwie między sezonami NBA. Skoro już tu przyleciałem, mam odwiedzać Nowy Orlean, Denver i Philadelphie to niech chociaż przy okazji obejrze jakiś mecz. Baseball mnie nudzi, futbol amerykański rusza pod koniec wakacji, a NHL, podobnie jak i NBA, dopiero co się zakończyło. Natura też jest piękna, parki narodowe urocze, ale dlaczego nie można ich podziwiać w przerwie między jednym spotkaniem sezonu regularnego, a drugim? Można i dlatego właśnie czas stąd spadać, bo lato w Europie też jest ciepłe.

d) Ameryka okazała się przereklamowana. Spodziewałem się czegoś więcej, czegoś ekstra. Może, gdybym mieszkał w Polsce, nie odwiedził nigdy Azji, Afrykii, Ameryki Południowej i łącznie prawie pięć lat nie spędził na emigracji doświadczyłbym większego szoku kulturalnego. W zamian nie ujrzałem nic nadzwyczajnego, czego nie widziałem czy nie doświadczyłem w przeszłości. Dorzucam do tego fakt, iż życie w Europie wydaje mi się łatwiejsze, zdrowsze i przyjemniejsze, a Ameryke pozostawiam sobie na krótkie, parodniowe eskapady. Promesa wizowa jest na dziesięć lat, więc 'mamy czas, czas nie czeka na nas'.

Co dalej? Agnieszka skonsultuje się z lekarzem w Londynie, przejdzie niezbędne badania i jeśli wszystko będzie w porządku pojedziemy do Polski... wypocząć. Bezrobocie w podróży jest męczące, a my zasługujemy na odpoczynek, więc najbliższy miesiąc spędzimy w kraju leżąc brzuchem do góry, odwiedzając znajomych w Warszawie, grillując na działce, opalając się nad morzem, a może nawet odłączymy się na pare dni od świata i pojedziemy pochodzić po górach, bo nigdy nie mieliśmy takiej okazji w lato. Nie byliśmy razem w Polsce od dobrych dwóch lat. Od kiedy wyjechaliśmy na emigracje nie byliśmy w Polsce ani razu w okresie wakacyjnym. Czas nadrobić zaległości!


0 komentarze: